Castaneda Castaneda
102
BLOG

Co lewica zrobiła z nauką?

Castaneda Castaneda Polityka Obserwuj notkę 15

Czyli o postępowych pseudonaukach społecznych, weryfikowalności i cenie postępu - minimalnie przeredagowana odpowiedź Tomaszowi Łysakowskiemu na kolejną obronę prawdopodobnych acz wciąż hipotetycznych pożytków, jakie muszą płynąć z rodzin homoseksualnych.

Spytałem o dzieci bo zdumiewa mnie łatwość z jaką autor opowiada o różnych motywach posiadania dzieci, które - jego zdaniem - powodują ludźmi je płodzącymi. Trudno z tym dyskutować bo jeśli ktoś ma dzieci to pewne sprawy rozumie podświadomie, a jeśli nie ma to racjonalne wywody i tak do niego trafią. Ostatnio na tym blogu Quasi dowodził, że nie można brać pod uwagę tylko dobra dziecka bo potrzeby gejów też muszą być zaspokojone. Więc poradziłem mu że jak ma potrzebę opiekowania się to niech kupi kucyka.

Argumentacja że "małżeństwa" homoseksualne należy legalizować bo chińscy naukowcy eksperymentują na płodach ludzkich i wkrótce "wszystko się może zmienić" jest tak samo naiwna jak dziecinna. Już w 1917 roku bolszewicy postulowali koniec "reakcyjnej rodziny", która miała być zastąpiona "racjonalnym i naukowym wychowaniem" dzieci przez "specjalistów" (tak to się nazywało dosłownie - "racjonalny i naukowy światopogląd radziecki"). Postulowali również koniec "opium dla mas" jakim jest religia. Przed nimi zrobili to także jakobini, którzy posunęli się nawet do zmiany kalendarza by uniknąć wstydliwego odwołania do narodzin Chrystusa i Biblii. Z litości nie wspomnę jak skończyli i jedni i drudzy. Stare przysłowie mówi: historia magistra vitae...

Drugie mówi: errare humanum est, problem lewicy polega jednak na tym że w swoim zapiekłym i tępym konserwatyzmie wciąż i wciąż z uporem maniaka popełnia dokładnie te same błędy.

Wracając do homorodzin - Łysakowski z upodobaniem szafuje kłamstwami o Kościele: "walczący z badaniami nad zarodkami i zapłodnieniem nie mniej zajadle, niż 5 wieków temu walczył z badaniami gwiazd i planet".

Więc po pierwsze Kopernik była jednak kobietą, a i zapewne lesbijką, a nie kanonikiem czyli księdzem czyli pracownikiem Kościoła?

Chciałbym zatem przypomnieć, że badania Kopernika, tolerowane przez Kościół przez kilkadziesiąt lat, doprowadziły w końcu do wydanie dzieła De Revolutionibus..., które przecież tak z punktu widzenia tak dzisiejszej jak i ówczesnej nauki były zbiorem kompletnych bredni o sferach niebieskich i diamentowych obręczach. Naprawdę, z dzisiejszej perspektywy trudno się dziwić sceptycyzmowi jego przełożonych.

Podobnie tolerowane były badania Galileusza, według opisów jemu współczesnych bezczelnego bufona w stylu biedroniowskim, dopóki rozzuchwalony nie zaczął głosić swoich bredni o epicyklach jako faktu. Wtedy Watykan powiedział "sprawdzam" - ale wobec bzdurności swoich teorii oraz niemożności ich dowiedzenia ówczesnymi (ani współczesnymi) metodami badawczymi został zmuszony do ich odwołania (a nie spalony jak powtarza wielu bałwanów).

Podkreślam tutaj ówczesną rolę Watykanu i Inkwizycji jako weryfikatora weryfikowalności tez ogłaszanych publicznie jako prawdziwe (pomijam kwestię płaskiego świata, ale jakiś model musi istnieć a w czym jest gorszy płaski świat od sfer niebieskich?).

Instytucja takiego weryfikatora musi być niewątpliwie frustrujące dla współczesnych zwolenników kreatywnych nauk społecznych, które każdą świeżo spłodzoną brednię czym prędzej chcą wdrażać na żywym społeczeństwie, z zaciekłym radykalizmem neofitów (patrz tytuł mojego bloga). Często także posługując się kłamstwem lub manipulacją (jak przy badaniach nad "gay gene", Margaret Mead czy Alfredzie Kinsey'u) po to by przekonać niezdecydowanych lub mających zdrowe wątpliwości.

Z tych "nowatorskich teorii", które już upadły chciałbym przypomnieć "bezstresowe wychowanie", "dobrą pedofilię" (Beck, Cohn-Bendit), kolejne fale feminizmu (teraz chyba jest trzecia, straciłem rachubę - przy dziesiątej dojdą zapewne do zażartej obrony patriarchatu), eugenikę (którą Szwecja zakończyła zaledwie w 1976 roku) no i najbardziej krwawy z nich - komunizm, który nadal ma wielu wyznawców wśród światowych intelektualistów (wśród proletariatu jakby mniej).

Problem polega na tym, że każda z tych teorii, z których ich dawni apologeci cichcem się dziś wycofali doprowadziła do wymiernych tragedii prawdziwych, żywych ludzi (wtedy żywych). Przecież komunizm miał przynieść nam szczęście!

Beck przyciśnięty do muru w ubiegłym roku beztrosko wyznał że "dobra pedofilia" była wynikiem "szerokiego błędu w postrzeganiu pedofilii", starannie zapominając że 20 lat temu forsował ją jako prawdę objawioną i fakt "naukowy". Ale ilu pedofili po dziś dzień racjonalizuje swoje postępowanie tymi bredniami (vide "Mały Książe")? O tym Beck już nie myśli, bo dzisiaj ma nowe zabawki w postaci "praw gejów" i walki z CO2.

Wszystko o czym pisze Łysakowski to nieweryfikowalne hipotezy i pobożne życzenia. Nieweryfikowalne, ponieważ wbrew temu co pisze nie ma badań dowodzących ponad wszelką wątpliwość, że dzieci wychowywane w rodzinach dysfunkcyjnych składających się z "rodziców" tej samej płci nie mają z tego powodu problemów w dorosłym życiu. Nie ma ich i nie będzie bo adopcja dzieci przez pary homoseksualne jest zjawiskiem marginalnym i takim pozostanie.

Łysakowski wygodnie pominął to co pisze na swoich stronach American Psychological Association, wielki adwokat "gay parentingu", które dla uczciwości w jednym zdaniu wspomina o "ograniczonym zakresie" badań nad dobrem dzieci a następnie z lubością rozwodzi się na trzech stronach o tym jak doskonale czują się w roli rodziców sami geje czy lesbijki. Zwracam uwagę na charakterystyczny egocentryzm tego "czucia się dobrze" oraz stosunek ilościowy do rozważań nad dobrem dziecka.

Badania, które zacytował Łysakowski (te z WEBMD.COM) zapiszę w swoim notatniku - wraz z jego komentarzem - jako przykład ściemy i manipulacji prowadzonej pod płaszczykiem badań naukowych.

Wniosek jaki wysnuł (o kompetencjach społecznych gejów i lesbijek) nijak się ma do treści artykułu, mówiącego że dzieci wychowywane przez rozwiedzione lesbijki nie mają gorzej od dzieci wychowanych przez rozwiedzione kobiety heteroseksualne (a więc tak czy inaczej rodziny dysfunkcyjne). Próby badawcze to 260 i 36 dzieci, co brzmiałoby komicznie gdyby nie wysnuwano z tego daleko idących wniosków, że "pod pewnymi względami rodziny gejowskie są nawet lepsze od normalnych" (sic!).

Podsumowując, teza której broni Łysakowski jest niemożliwa do udowodnienia bez powszechnej legalizacji adopcji dzieci przez pary homoseksualne do czego na pewno nie dojdzie. Ergo teza nie zostanie nigdy dowiedziona. Problem polega na tym, że hunwejbini lewicowej rewolucji kulturalnej są gotowi zrobić to wszelkimi środkami, dokładnie tak samo jak sto lat wcześniej wprowadzili komunizm, pomimo że jego skuteczność była wówczas niemożliwa do udowodnienia i pomimo że były liczne przesłanki by sądzić że nie zadziała.

Jedynym praktycznym sposobem przeprowadzenia dowodu było jego wprowadzenie, co uczyniono siłą. Rezultatem była klęska komunizmu i ok. 100 mln trupów. Dowód negatywny, ale czy było warto?

Różnica między lewactwem a konserwatyzmem polega na tym, że lewactwo chce prowadzić tego typu eksperymenty każdym kosztem, zaś konserwatyzm wyżej niż weryfikację teorii społecznej ceni ludzkie życie.

Pytanie do Łysakowskiego i innych adwokatów "gay parentingu": czy w imię rzekomo dyskryminowanych weźmiesz personalna odpowiedzialność za przyszłe krzywdy dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne?

Zapewne nie, a jak za 20 lat Ci to przypomnę to będziesz się - tak jak Beck - tłumaczył "szerokim błędem w postrzeganiu". Grunt że dzisiaj można pojeździć na fali i podlansować się modnym tematem. A to że nieweryfikowalnym - och, cena postępu...

P.S. dyskusja nadal się toczy na blogu Łysakowskiego 

Castaneda
O mnie Castaneda

Sól w nasze rany, cały wagon soli By nie powiedział kto, że go nie boli Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku By nie powiedział kto, że widzi jasno

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka